Moje kresy 10
X
Zielone Świątki, choć ściśle połączone ze świetem kościelnym, mają rodowód przedchrześcijański. Młoda zieleń i soki drzew mają moc przyciągania dobrobytu i odstraszania tego, co złe - uroków, czarów oraz chorób. Nadal zatykamy gałązki brzozy i wierzby za drzwi obory, maimy domy i rozsypujemy tatarak na podwórkach. Na szczęście, na zdrowie, na powodzenie.
Na polach widzisz ogniska, zwane "palinockami, by ogień chronił zboże przed pożarem i uderzeniem pioruna. Oto wybrano królewską parę spośród najlepszych pasterzy. Przystrojeni są w zielone gałezie i kwiaty. Szczególnie królowa. Wokól pól idzie procesja. Ma zapewnić błogosławieństwo. Po Wiśle koło Warszawy, ale i po Bugu płyną umajone łodzie - bowiem od łaskawości rzeki zależy w dużej mierze bezpieczne życie mieszkańców okolicznych wsi.
Bezbarwne kryształki leża na trawie. Błyszczą w słońcu tysiącem barw. Odbijają w sobie promienie słoneczne. Idę w stronę słońca. Przymykam oczy, a jego promienie delikatnie muskają moje policzki, jakby anioły je pieściły dotykiem miękkich, puszystych palców. Prowadzą mnie drogą wyboistą wśród łanów zbóż poprzetykanych bławatkami, kąkolami i polnymi makami. Gdzieniegdzie spośród traw wychylają się duże liście dzikiego szczawiu próbującego już zakwitać. Idę w aureoli słonecznej w zgodzie znaturą. Mijam lasy, łąki, pola. Idę raz polnymi drogami, raz szosą. Zmęczonym moim oczom ukazują się świerżowskie zabudowania. W parku wśród drzew, krzewów kwitnących i kwiatów obelisk szary, a na nim tablica pamiątkowa:
Bohaterom bitwy pod Świerżami
9. VII. 1863r.
Społeczeństwo Ziemi Chełmskiej
Z każdego kąta Kresów przemawia historia ta mniejsza, terytorialna i wielka, ogólnokrajowa. Mówią: "ciemne Kresy", "Kresy zacofane", dzikie, puszczańskie... Nie zawsze były to tereny zapomniane, pomijane. I tu toczyły się liczne walki o polskość, o wolność... Dotkliwie odczuli mieszkańcy skutki wojen. Pełno tu mogił zapomnianych przez czas i ludzi. Ileż bólu i łez dźwiga na sobie Ziemia Kresowa!
Otwieram oczy. Czas wracać. Jakoś pochłodniało, a do domu daleka droga. Gościnni tu ludzie. Przygarną, nakarmią, napoją, zabawią rozmową, dawnymi wspominkami ogrzeją.
Rozgniewane niebo jeszcze mruczy, a już odezwała się kukułka. Słowik próbuje zacząć majowe kląskanie, ale coś mu to nieskładnie wychodzi. Chmury burzowe na niebie ułożyły się w kształcie płatków róży. Za stodołą między drzewami niebo granatowieje. Może znowu spadnie deszcz.
Pogoda nie sprzyja wędrówkom. W cieple domowego ogniska przymykam oczy we śnie słodkim. Na strychu coś tłucze się jednostajnie budząc niepokój, przepędzony głosem Halinki w telefonie. Dumki dumać, w stepy pędzić na koniku bułanym... Ot, czego trzeba prawdziwej Kresowiance!
Idę drogą wśród łąk, a one śpiewają różnymi głosami i pachną niepowtarzalnie. Unoszą się nad nimi kolorowe motyle, bąki buczą niezadowolone z towarzystwa os i gzów oraz much. Wietrzyk unosi delikatnie moje wlosy, owiewa twarz, przywołuje wspomnienia dalekiej i, jednocześnie całkiem bliskiej, przeszłości. Słońce przytula mnie swymi promieniami, Smieje się do mnie radośnie. Niebieskie niebo koi swoim spokojem. Idę szczęśliwa, radosna. Przymykam oczy. Lipy pachną słodko, miodowo.
Czas sianokosów. Pierwszy zbiór z pola w roku. Od ilości i jakości siana zależy późniejszy, zimowy dobrobyt gospodarzy, chociażby to, czy krowy będą dawać dobre mleko. Na łąkach całe rodziny spędzają pracowicie czas. Dorośli i starsze dzieci zgrabiają wyschnięte siano, by nie zmokło i nie zgniło. Wcześniej kosiarze skosili trawę i kilkakrotnie ją przerzucono. Aby "zaczarować" pogodę, do pracy trzeba było wyjść równo z pianiem koguta. Gdy pierwsi kosiarze pojawiali się na łące, robili znak krzyża i uchylali kapelusza w pokłonie, by okazać szacunek. Miało to zapewnić Boże błogosławieństwo, chociaż pewnie zwyczaj pochodzi z czasów, gdy kłaniano się matce naturze. Koszono kosą odpowiednio zaostrzoną i wyklepaną na kowadełku. Kiedy zgrabiano siano i układano je w stogi, zapach jego był przecudny, z niczym nieporównywalny. Małe dzieci dokazywały. Mężczyźni ładowali siano na wozy i przy śpiewie zwozili je do stodół lub układali w stogi. Konie, zaprzęgnięte do wozów, napracowały się uczciwie.
Nowoczesność powoli wchodziła na łąki. Najpierw pojawiły się konne kosiarki. Kosy odeszły do lamusa. Jednak nadal siano potrzebowało dużo pracy rąk ludzkich. Potem konne kosiarki zastąpiono kosiarkami traktorowymi. Pojawiły się tzw. koguty, które przewracały siano i zgrabiały. Trzeba je tylko załadować i wieźćdo stodół.
Mało jest łąk, które pachną kwiatami i tworzą barwne kobierce. Mało siana zbierają gospodarze, bo mało jest w obejściach zwierząt. "Wsi spokojna, wsi wesoła..." odchodzisz w zapomnienie, w daleką przeszłość.
Dodaj komentarz