Moje kresy 13
XIII
Siedzę na dworze na ławce w cieniu rozłożystych konarów 69-letniego dęba. Nie ma słońca. Powiewa leciutki wiaterek. Duszno, ale przyjemnie. Odpoczywam. Dobrze mi tu. Powietrze pachnie. Jestem u siebie. Tu jest moje miejsce. Tu jest mój dom. Tutaj przyszłam na świat i stąd odejdę. Czuję obecność wielu poprzedzających mnie pokoleń. Tymi ścieżkami chodzili moi rodzice, dziadkowie... Stąd wywodziła się mama mojego dziadzia i jej przodkowie. Była młodą kobietą, kiedy odeszła. Mój dziadzio miał pięć lat i to on wielkim wysiłkiem stworzył rodzinę, która trwa W zapachu traw wyczuwam ich wieczną obecność. Wieczorami, kiedy zamykam oczy, nachyla się nade mną z wielką troską babcia, a rodzice tulą mnie do siebie w geście pocieszenia. Kołyszę ich obraz pod powiekami i z nimi usypiam, jak kiedyś... Znowu wędruję ścieżkami z babcią trzymającą mnie za rękę. Zbieramy zioła na wianuszki: grzmotnik, rozchodnik, wilcze łyko, a tatuś opowiada mi bajki i śpiewa piosenki, m. in. "Bradiagę". Pamiętam smak kaszy jaglanej, klkusek z dynią na mleku, pierogów z serem na słodko, ogniska z rodzicami, pieczone ziemniaki, ich niepowtarzalny smak... To mój kraj lat dziecinnych. Wszystko to było i nie wróci. Szczęście, to coś kruchego, ulotnego... Ja byłam szczęśliwa. W domu nie było łazienki, po wodę chodziło się do studni, dach pokryty był słomą, ciemność rozjaśniał blask lampy naftowej, ale ściany domu ogrzewało ciepło naszych serc.
Za drogą był ogród. Co roku jesienią i wiosną na pole wchodził koń z pługiem. Oracz za każdym razem wyorywał okruchy czerwonej cegły z domu pobudowanego dawno, dawno temu przez rodzinę mojej prababci. Mieli oni córkę, która wyszła za mąż za Niemca. Młodzi wypłynęli statkiem do Ameryki i ślad po nich zaginął. Łzy wyżłobiły głębokie bruzdy na twarzach jej rodziców. Oczy wypłowiały od ciągłego wypatrywania ukochanej córki. Sylwetki przygarbiły się od zmartwienia. Staruszkowie pomarli z żalu i starości nie doczekawszy ani jednegoi słowa od zaginionej. Pole porosło samosiejką, która ukryła ślady czerwonej cegły.
Pogoda zmienia sie, jak w kalejdoskopie. Od nocy leje. Na dworze zimno. Okna pozamykane. Świata nie widać spoza ściany deszczu. Przyroda oddycha głęboko. Czerpie z nieba życiodajną wodę. Gromadzi zapasy na okres suszy.
I znowu zmiana. Upał niezmierzony. Kresy skwierczą w słońcu. Gorąco, słońce piecze, a od Ukrainy pioruny walą. Burza idzie na sucho, bez deszczu. Susza się pogłębia. Za przejeżdżającymi drogą samochodami wznoszą sie tumany kurzu. Zapowiadają upały zagrażające życiu. Osoby starsze i chore oraz dzieci mają spędzać czas w domach. Od kilku lat zmienia się klimat. Około pół wieku temu na Wszystkich Świętych ogromne zaspy śniegu uniemożliwiały wejście na cmentarz. Od kilku lat odwiedzający swoich bliskich spacerują w pantofelkach, jesiennych kurtkach... Dobrze, jak na sylwestra upadnie kilka płatków śniegu.
Latem dociera do nas gorące, afrykańskie powietrze. Drzewa opuściły swoje liście. Wczoraj drogą spacerował żuraw. Wieczorem ich krzyki rozegały się na niebie tak, jak przed odlotem. Bociany odchowały swoje dzieci. Tylko patrzeć, jak będą szykować się do odlotu. Wakacje upływają tak szybko. Tylko troszkę lepiej, jak pół miesiąca, dzieli dzieci od murów szkolnych. Lato dzieli się swoim bogactwem. Owoców i warzyw niezmierzona ilość w sklepach, na targowiskach i ogrodach. Pierwsze obfite grzybobranie już dawno za nami.
Wieczór. pod dom podchodzą demony, a wśród nich psocące zawsze licho, które potrafi prześladować ofiarę, szepcząc jej całymi dniami do ucha, aż wreszcie nieszczęsna, dostaje pomieszania zmysłów. Czają się mamuny lub dziwożony - demony podmieniające dzieci w kołysce, a także zmory lub nocnice, duszące nieoczekiwanie w nocy na śnie śpiących ludzi. Na polach, ale to już za dnia, wśród żniwiarzy grasuje południca, chwytająca każdego za gardło, kto nieopatrznie przyśnie ze zmęczenia.
Telefony przyniosły sms-y o treści niepokojącej, informującej o nadciągających burzach, gradobiciach, powodziach i innych klęskach żywiołowych. Na całe szczęście Kresy są pod szczególną opieką mieszkańców niebios. Obrazy telewizyjne budzą grozę, a tu - spokój. Trochę dalekich pohukiwań, trochę rozbłysków na niebie i trochę deszczu. Wiatr pozaglądał przez uchylone okna, pomachał kwiatami na tralkach i odpłynąl na stepy zabużańskie.
Niedzielny poranek wstał ze słonecznym uśmiechem. Na drzewach w powolnym rytmie wirują listki. Ławka pod dębem oferuje odpoczynek. Nowa firanka w oknie otula kwietną bielą cały pokój. Słońca jeszcze nie widać. Kresy owinięte mgłami. Duszno. Do domu zawitał dziki gołąb. Usiadł na podłodze w kuchni i oczekująco spoglądał. Nie protestował przeciwko ręce wynoszącej go na zewnątrz. Otrzymał kaszę, pokruszony chleb i wodę. Siedział przed domem dziwnie zamyślony i cichy. Może chory przyszedł po ratunek. A potem już go nie było. Odfrunął, czy odszedł - nie wiadomo. Piękny, duży gołąb. Może niebieski posłaniec.
Bociany odlatują pozostawiając puste gniazda i smętek wśród ludzi. Na niebie króluje jeszcze słońce, ale - mimo usilnych starań - nie jest już takie gorące, upalne. Lato się kończy. W najbliższą niedzielę góry otoczy biała, zimna, puszysta pierzynka. Prawdopodobnie długo nie poleży. Ptaki ucichły. Nie śpiewają o miłości. Czasami rozlegnie się jakiś zadumany, ptasi głos, który milknie w ciszy.
Suną po ziemi leciutkie pomglistości jesienne.
Jeszcze dogrzewa słońce,
Jeszcze czerwieni się jego blask,
Jeszcze świergoczą ptaszki w gałęziach drzew.
Zamilkły żurawie. Już nie krzyczą o swojej miłości.
Młode bociany wyciągają niezdarne ramiona.
Ogórki bladą zielenią tkwią w słojach,
Zboża bieleją mąką w kuchniach domostw,
Pomidory promienieją w swojej krasie.
Dzięcioł postukuje w wypłowiałych koronach drzew,
Żaby zamilkły i tylko porywisty wicher bawi się w chowanego z drzewami.
Wszyskie dobra i piękno Bóg ofiaruje Tobie, CZŁOWIEKU.
Czy twoja wdzięczność odda Jego Wielkość i Serce?
Czy zołasz Mu podziękować swoim życiem?
Noc ciemna, mokra, hałaśliwa. Niebo rozjaśniają błyskawice. Na chwilę wyłania się z mroku kawałek stodoły, jakaś sosna, brzozy... Zaraz uciekają w mrok, w ciemność, udając, że ich tam nie ma. Niebo pomrukuje raz ciszej, raz głośniej. To blkiżej, to dalej. O blaszany dach odbijają się krople deszczu. Wiatr czyni zamieszanie wśród drzew. W okno pokoju postukują żołędzie.
Od dzisiaj zmniejszyła się liczba mieszkańców naszej miejscowości. Cmentarz przygarnia wszystkich, a Bóg powołuje ich do Siebie, dając im wieczną opiekę, uwalniając od bólu i nieszczęść. Została żona, dzieci i wnuki. Z jednego człowieka zrodzeni następcy.
Jesienna nostalgia ogarnęła Kresy. Mgły ciągają się po polach, przytulają się do drzew. Jest ponuro i chłodno. Słońce za gęstymi chmurami śpi jeszcze rozleniwione minionym latem. W powietrzu czuć jesień. Dawniej na powykopkowych polach spalano pędy ziemniaczane, a dymy pachnące pieczonymi ziemniakami snuły się po okolicy.
Świat obleczony pajęczyną zadumy:
wilgotny, lepki, przylegający do jestestwa głębi.
Głowa ciężka od myśli, serce uczuciem przepełnione,
myśli oderwane, dziurawe, poskręcane i wiotkie,
wzrok oderwany od widziadeł zaokiennych.
Duszy życzliwej nie uświadczysz na drodze.
U nikt nie odpowie na kłębiące się pytania.
Jesteś sam w tej poświacie księżycowej.
Nikt nad tobą nie zapłacze.
Dłonie wyciągasz ku niebu. Modlisz się.
I cisza nad tobą rozległa
krzyczy przeraźliwie martwą pustką.
Jakże ci się żyje, CZŁOWIEKU?
Ostatni dzień wakacji zasmucony, że odchodzą. Może będzie deszcz. 69-letni dąb rosnący koło domu wali żołędziami w okno pokoju, jak z karabinu maszynowego. Czy szyby wytrzymają ten atak? Po pochmurnym ranku słoneczko ocknęło się z letargu i świeci, ale nie włączyło ogrzewania.
Początek września zaowocował dziwną pogodą. W nocy trochę padało, bo na dworze mokrawo. Słońce gdzieś daleko. Chmury kłębiaste snują się po kresowym niebie. Rosa na szybie. Świata dobrze nie widać. Z dachu skapują resztki nocnego deszczu. Może będą grzyby, boi na razie ich brak. Winogron pręży swoje grona na pokuszenie ptakom. Smętnie, ale w duszy radośnie, bo dzień rozpoczął sms od Małgosi ze Słupska.
Prawie połowa września, a tu Kresy mienią się w słońcu różnymi kolorami liści. Trochę chłodu przypomina o jesieni. Słońce świeci, ale już nie grzeje, jak czyniło zupełnie niedawno.
Zezłotniałe liście vbrzóz kołysze wiatr,
by złożyć je do zimowego snu.
Śpiewa im odwieczną pieśń.
W majestacie swojej wielkości kładą ci sie do stóp.
Zardzewiałe pędy krzewów
pochylają swoje łebki w pokorze ku ziemi.
Pan Stwoerzenia odbiera należnu Mu hołd.
Okrągłe słońce zainteresowane nieboskłonem
wychyla zaciekawioną główkę zza chmur.
Zawstydzone przymyka oczy.
Idziesz wyboistą drogą ku wzgórzu,
samotny w swojej wędrówce.
Pochłaniasz mijane widoki.
Wstrzymujesz oddech.
Dotykasz Piękna i Boga.
W nocy lało. Rozpętała się burza. Błyskawice rozświetlały niebo, które mruczało to ciszej, to głośniej. Rano po tej nocnej ulewie niewiele zostało. Teraz na niebie jednostajna szarość, ale nie pada. Ciągle czekamy na grzyby. Nocą na niebie lśnił cały kobierzec utkany z gwiazd, rozsiany Ręką Najwyższego. Dziś słońce wzięło w posiadanie cały nieboskłon. Jego blask wydobywa z liści drzew jesienną paletę barw. Pod nogami szeleszczą zbrązowiałe liście. Jesień buszuje po lasach, sadach, polach. Siedzę z rękami ubabranymi po łokcie słodkim sokiem winogronowym. Cały dom przesiąkł zapachem wina.
Mgły poranne unoszą się nad ziemią jak to zwykle bywa jesienią. Jeszcze noc nie ustąpiła blaskom poranka. Jeszcze w kątach chowa się ciemność. Jeszcze w domu rządzi się stara baba z miotłą w wielu spódnicach i ciemną chustką na głowie. Drzewa stoją w bezruchu oczekując pierwszych promieni słonecznych. Przyroda nie obudziła się z nocnego snu. Dopiero jeden ptaszek przeleciał koło okna i prędko skrył się w gąszczu krzewów. Za oknem ponuro, deszczowo. Mokre krople siedzą na szybie za firanką. Liście na winogronie w ciągu ostatniej nocy pożółkły i oklapły. Zimno. Gdyby drzewa miały nogi, to przytupywałyby, żeby się rozgrzać.
Po wczorajszym, paskudnym dniu, wstał dzień piękny w słonecznych złocieniach. Liście połyskują w ciepłych barwach jesiennych.
Dodaj komentarz