Moje kresy 14
XIV
Wiatrem szalejącym wśród gałęzi drzew przywitał Kresy październik. Niebo szare i ponure. Czasami na moment spoza chmur wychynie promyczek słońca, zrobi błyskawiczny przegląd otoczenia, poliże liście drzew, nada im blasku i wraca do swojego królestwa. W domu czajnik przyjaźnie mruczy. Mgły otuliły całe Kresy. Widać jedynie stodołę i brzozę rosnącą koło niej, a na dachu i na podwórku złoto-brązowe liście. Dalej wierzchołki sosen oderwane od pni i wznoszące się na mgle, jak statki na morskich falach. Duży ptak usiadł na dachu letniej kuchni. Nie wychodzę na dwór. Nie lubię, jak oślizgła mgła otula moje ciało i wpycha pod ubranie swoje zimne, wilgotne macki.
Drzewa kresowe w bezruchu, w postawie na baczność, oddają honory mieszkańcom niebios, a ci przytulają je do serca słonecznym ciepełkiem. Na Kresach jesień zapanowała, ale ta piękna, złota. Słońce wydobywa z liści różne odcienie brązu i złocieni.
Z godziny na godzinę mokra, zimna jesień wyciąga dłonie po swoje ofiary. Liście jeden za drugim, wirując w ostatnim tańcu, spadają na ziemię, tworząc szeleszczący kobierzec. Jak martwe ptaki spadają, by już się nia podnieść. Zwilgotniały dach na stodole próbuje je zatrzymać, ale one niewidzącymi oczami kierują się w dół i w dół. Jak złocisto-brązowe strzały mkną po szarym niebie.
Wraz z nimi odeszło tyle bratnich, bliskich dusz. Przejmująco rozpaczliwie zabrakło tych, którzy - zdawało się - muszą istnieć zawsze. Odeszli w wieczystym pochodzie ku niebu. Za kilka dni zaniesiemy im kwiaty, zapalimy znicze, symbol naszej pamięci, utraconej miłości. Zarośnięte ścieżki, zapomniane ich ślady, ból w sercu przyćmiony, wdzięczność, pamięć, łzy...
Nikt nie uchroni nas przed wspomnieniami o najbliższych, którzy odeszli na drugą stronę życia. Oni zawsze są w nas. Rodzina, przyjaciele, znajomi. Ci, z którymi byliśmy, żyliśmy, dzieliliśmy się sercem i chlebem. Są w naszych myślach na codzień, a w tych dniach szczególnie. Tyle ludzi odeszło z naszego życia! Każda chwila im poświęcona, to jak czytanie pamiętnika, to przywoływanie najdroższych wspomnień. Ten dzień pełen zadumy i płonących zniczy, niech będzie pięknym dniem! "Człowiek nigdy nie staje sam wobec tajemnicy cierpienia: staje z Chrystusem, który nadaje sens całemu życiu... Z Chrystusem wszystko ma sens, nawet cierpienie i śmierć" - tak powiedział Jan Paweł II.
Nie pada. Nawet drzewa pozbawione większości liści, za bardzo się nie kołyszą. Wiatr nie nuci im kołysanek. Chmury nie gonią po niebie. Wśród szarości Malarz Wszechświata umieścił nieco złotawych smużek. Rozweselił niebo. Słońce jakos tak dziwnie przybarwiło chmury. Nikt nie przejawia ochoty wyściubienia nosa na dwór, no i nie wiadomo, jaka temperatura, ale trawa pobielona, więc chyba Dziadek Mróz nie próżnuje. Wczoraj świat zima zasypała na biało. Niebo tak ciemne, że aż prawie czarne. Zima podzieliła Kresy na trzy części: górną, środkową i dolną. Pod niebem mgła się rozpościera, korony drzew opatulone szadzią, a przy ziemi pięciostopniowy mróz. Dziadek Mróz nie próżnuje. Pobielił całą okolicę. Porozwieszał mgliste firanki. Poprzeganiał ludzi do domów, niektóre psy do bud. Inne wraz z kotami pobieły za gospodarzami.
I tak zima objęła niepodzielnie rządy nad Kresami. Dni naprzemiennie to cieplejsze, to bardziej mroźne.
Wszystko przemija. Tak i ta wszechwładna królowa przeszła nad naszym zakątkiem niepostrzeżenie i jakby ukradkiem. Szkoda tylko, że część tego czasu oglądałam chełmskie szpitalne widoki zaokienne. Jedynie wrony, czy kruki przecinały swoim lotem okolicę. Tak, jakby nie było innych ptaków. Pogłębiały melancholię i zadumę nad nicością świata. To właśnie tam dosięgnęły mnie wieści o śmierci mojej licealnej kadry profesorskiej. Świeże wspomnienia dawnych lat dotknęły do żywego mojego serca.
Trafiło się kilka słonecznych dni, kiedy w świetle porannym wśród mgieł wychylała się chełmska górka, jakby prosto z nieba. I wtedy łączyło się w całość niebo z ziemią. Po krawędziach dnia zstępował Jezus niosąc pociechę zamkniętym w zaokiennej rzeczywistości, przykutym w bezruchu do szpitalnych łóżek.
Zuzanno, ech Zuzanno! Pewnie jeszcze leżysz przyczepiona do różnej aparatury. Kobieto miła, umęczona życiem...
Codziennie rano przez szereg dni pobliskie sosny uciekały coraz dalej od domu, aż zostało jedynie wyrębowisko. Ogromne drzewa kończyły swój żywot w maszynie, która z hukiem wypluwała drobne wióry. Nocami po okolicy rozlegały się łkania sosen, którym wtórowało wycie wilków.
I tak dotrwaliśmy w pustce poleśnej do czasów teraźniejszych. Taki smutek w powietrzu wisi. Wiatr ino hula w gałęziach drzew. Niebo szare i ponure, wilgotne, zmoczone łzami aniołów, które patrzą z bólem na ziemię, rodzącą zło, wywodzące się z przewinień naszych praojców. Żeby choć odrobinę serca okazał Bóg Ojciec!
A na leszczynach bazie wiszą i bez na pączki zielone. Brzozy stoją i płaczą, na gałązkach same łzy, jak diamentowe paciorki.
Dzisiaj drugi dzień przedświątecznego postu. Wczoraj ksiądz dobrodziej, jak co roku, posypał popiołem wiernym głowy. Wracamy z nim do domów obiecując solenną poprawę i wierząc w pragnienie zmiany na lepsze.
Poprzednia zima umęczyła Kresy śniegiem, mrozem i wiatrem. Tegoroczna zima jest wyjątkowo łaskawa. Niewiele śniegu i przez krótki okres zasypało naszą krainę. Już dawno Matka Ziemia oczekuje wiosny. Temperatury lekko plusowe, niewielkie przymrozki. Zimowe Rodzeństwo chyba króluje na dalekiej północy. Już dawno pobliskie bagna rozbrzmiewają miłosnymi krzykami żurawi. Tylko patrzeć, a wrócą bociany. Powietrze rozbrzmiewa głosami wiosennych ptaków. Nie pachnie jeszcze wiosną, ale wkrótce pojawia się ciemne, niebieskie kwiatuszki fiołków, a ich zapach wpychać się będzie do domów. Tylko wiatr nieprzyjemnie wiruje ubiegłorocznymi liściami dębów po podwórku. Koty żeruja w stodole. Czekają na smaczne kąski ze stołu pańskiego. Przed oczami rozpościera się przeraźliwa pustka tutaj, gdzie tak niedawno był las sosnowy. Oczy nie znajdują dla siebie oparcia. Mkną w dal. Wypatrują odległych brzóz.
Jutro... Cóż przyniesie jutro?! Marzec - czas waloryzacji rent i emerytur. Wystarczy na spłatę kolejnych rat za odśnieżarkę. Niewiele była wykorzystywana tej zimy, ale cieszy tak małośnieżna zima. I tak nie ma koni, nie ma kuligów, nie dzwonią janczary... Nie płoną ogniska, nie piecze się ani kiełbasy, ani ziemniaków. W domach są grille. Czysto, schludnie, przyjemnie...
Od kilkunastu dni nieprzerwanie wieje wiatr. Chwilami nie ma prądu. Trzeba zabezpieczyć wodę. Stoi w pojemnikach na wszelki wypadek.
Grypa przeszkodziła mi w zakupach. A droga dobra! Sucha. Dzisiaj znowu stare liście tańczą na dębie. Następny dzień spędzam w domu. Trzeba mieć siłę, by szarpać się z wiatrem, jadąc rowerem. Połowa marca, a na niedzielę prognozują około 20 stopni ciepła. Widziałam kołującego nad lasem bociana. Piękny, duży, dumny ptak. Niech przyjdzie prawdziwa wiosna! Niech zakwitną fiołki! Niech ich ourzający zapach wpada przez uchylone okna do domu. Na bagnach ciągle krzyczą w miłosnym uniesieniu żurawie. Coraz więcej ptaków pojawia się na podwórku. Sójki szukają zakopanych jesienią ziaren, orzechów i szyszek sosnowych. Na bzach wykluły się malutkie zawiązki listków, a brzozy otacza seledynowa aureola.
Dzisiaj słonce rozhuśtało błękitne obłoki na niebie. Słońce, czyli Szamasz, inaczej Babbrar, Utu, syn księżyca, bóg grzechu, brat i mąż Isztar, spogląda z lewej strony stodoły na ziemię. Wielki bóg sprawiedliwości. Latem - bóg przepowiedni. Wróg ciemności i wszelkiego zła. Każdego ranka człowiek - skorpion otwiera na oścież bramy wielkiego pałacu, a Szamasz dosiada swojego rydwanu. Następnie przemierza niebo z jednej strony na drugą, rzucając promienie na ziemię niczym sieć i czuwa nad wszelkim złem i niegodziwością tego świata. Wkraczając od strony wschodniego horyzontu, Szamasz przemiarza podziemny świat ku swemu pałacowi.Szamasz wymaga sprawiedliwości od ziemskich władców i staje w obronie swoich poddanych, zwłaszcza ubogich.
Kiedy Słońce wjechało na niebo swoją karetą
zaprzęgniętą w ogniste rumaki
i ogarnęło w posiadanie całą Ziemię,
kiedy świat cały stanął w uśmiechach kwiatów,
kiedy zwierzęta i ptaki zaśpiewały hymn miłości Bogu,
wtedy ty otworzyłeś oczy i czystą duszę,
wyciągnąłeś ręce do Pana, by pobłogosławił
cały twój żywot, twoje jestestwo.
Jutro kalendarzowa wiosna Młodzież szkolna w ten Dzień Wagarowicza utopi w rzece Marzannę. Będą śpiewy i radość związana z najpiękniejszą porą roku.
Kiedyś nie było takich wiatrów, jak obecnie. Ich huk wdziera się przez szczelne okna do domu. Wywołuje to rozdrażnienie i niepokój. Przyroda niszczona przez człowieka, oddaje swój zwielokrotniony ból. Przez około 50 lat uczyniliśmy tak wiele szkód, jak nigdy do tej pory. Odbija się to nawałnicami, huraganami, powodziami, tsunami... Wiatry wyrywają drzewa z korzeniami, zrywają dachy z domów , lub powalają je, zabijają ludzi. Ale ludzie nadal brną ku złemu. Kościół sprzeniewierza się nauce Chrystusa, porzuca miłosierdzie, dobroć... Księża krzywdzą maluczkich: gwałcą, odzierają z czci i wiary. Może istotnie zbliża się czas Apokalipsy, kiedy na swych rumakach ukażą się czterej jeźdźcy?! I cały świat zadrży ze zdziwienie i strachu, a księża i zakonnicy pójdą boso do piekieł bram.
Ciemność czai się po drugiej stronie okien. Tam królują dziwolągi i straszydła. Wyciągają swoje macki po maluczkich.