Moje kresy 8
VIII
Trzynaście lat temu papież, Karol Wojtyła, odszedł do domu Ojca. To po Nim świat ciągle płacze. Szkoda, że upływający czas zabiera bliskich nam ludzi. Stajemy się w tym świecie coraz bardziej wyobcowani, samotni.
Na razie przymrozek siedzi na trawie, ale dzień chyba będzie ładny, słoneczny, bo zza lasu nieśmiało wygląda słoneczko. Wiatr odczepił się od drzew. Po drugiej stronie drogi małe jelonki buszują w trawie. Ptaki szaleją. Wiosna odezwała się w przyrodzie. Tylko patrzeć, jak zakwitną fiołki i ich zapach będzie wdzierał się do domu.
O tej porze roku Kresy zachwycają swoją urodą i urokiem. Wojtuś z Kasią przytulają się na gnieździe, niczym para gołabków, choć to bociany. Sikorki kołyszą się na skórkach ze słoniny. Ptaki śpiewają. Cudnie. Trzeba napisać hymn radości ku czci wiosny. Tylko bezwstydne drzewa jeszcze straszą bezlistnymi kikutami. Fiołki zaczynają kwitnąc i pachną słodko przecudnie. Wieczorami słychać żabi śpiew. Od kilku dni żurawie krzyczą o swojej miłości.
Następny piękny dzień. Fiołki kwitną na dobre. Słoneczko rozświetla Kresy. Niebo pięknie niebieskie. Na świeżo zielonej trawce krople rosy w słońcu mienią się kolorami tęczy. Krajobraz iście baśniowy. W poniedziałek drzewa świeciły nagimi kosturami. Dzisiaj wszystko się zazieleniło, a tarnina i mirabelki obsypane białym kwieciem. A wszystko pachnie! Droga prowadzi przez las. Od nadmiaru świeżego powietrza aż głowa się kręci.
Nie pada, ale pochmurno. Jest chłodniej, niż przez ostatnich kilka dni, ale za to zieleniej, bo na drzewach rozwijają się liście. W tej kresowej głuszy dal niezmierzona, jak na stepach zaporoskich. Niebo jakieś przygaszone, popielato-granatowe bez słońca. Młoda zieleń rozpycha się butnie wśród gałęzi drzew. Na jej tle odbijają się żółte plamy forsycji. Wiosna to gama barw. Tu żółte plamy, tu białe, a tu fioletowe i wszystko to na tle różnokolorowej zieleni. Wiatr hula, jak zimą, albo późną jesienią. Ciemno. W domu świeci się światło. Wygląda, jakby miał padać śnieg. Piękna świeża zieleń owinięta szarością nieba nie cieszy oczu. Samotne skórki ze słoniny kołyszą się wraz z wiatrem. Nad nimi szarzeje dach stooły. Wyraźnie brakuje intensywności barw.
Kropelki rosy na trawie znaczą mój ślad. Kroki niosą mnie przed siebie równym rytmem. Brzozy wyciągają ramiona otulone świeżą, bladą zielenią listków, która różni się od zieleni sosen. Niedługo zakwitnie bez. Zaśpiewa słowik. Nikogo na drodze, ani w obejściach. Kilka uśpionych domów tkwi przy drodze, na której kamienie i doły utrudniają marszrutę. Mijam cmentarz, miejsce spokoju i wiecznej przystani tych, którzy byli przede mną.
Sklepowe, jeszcze senne, plączą się po pustym sklepie, jeśli nie liczyć towarów umieszczonych na półkach.
Idę dalej. Słoneczko ciepłymi promykami muska moją twarz, jak najczulszy kochanek. Mijam bezużyteczne tory kolejowe i dwie budki dróżnika. Skręcam na prawo. Palestyna. Stare, pożydowskie chaty wychylaja nieśmiało krzywe dachy spomiędzy wielkich, nowoczesnych domów, których jest tu coraz więcej. Zbliżam się do domu, z którego kątów przecieka moja historia, namacalna przeszłość moich najbliższych, już nie moja. Stary pies, utuczony jak stołeczek, leniwie przygląda się, jak przechodzę przez koślawą bramkę. Na progu wita mnie wypoczywający biały kot, na którym nie robi żadnego wrażenia moja osoba. Siostra moja i brat w geście miłości przytulają mnie do swoich serc. Dziwnie tu pusto i cicho, odkąd nie słychać stukania laseczki.
Piękne, niebieskie niebo ogarnia mnie swoim ciepłem. Czas w dalszą drogę. Może powrotną.
Kresy doświadczyły ciężaru licznych wojen, walk powstańczych, zaborów. Miejscowi dobrze wiedzą, gdzie znajduje się Zabłocie, dzielnica Żalina. Krzyż drewniany, rozpadający się ze starości, podparty przydrożnym zielskiem, łopianami, pokrzywami, kurdybankiem, trawami, oplątany dzikim winem, trzyma straż nad kurchanem. Jezus Zbolały pochyla w Swym Miłosierdziu twarz nad powstańcami, którzy znaleźli tu miejsce wiecznego spoczynku. Nikt nie pamięta kiedy zginęli, w jakim powstaniu brali udział, ani kto tu spoczywa. Czasami jakaś nieznana ręka zapali lampkę, która kontrastuje z zielenią otoczenia.
Zapełnia się przestrzeń przed domem. Drzewa pęcznieją od świeżej zieleni. Dzisiaj po kilkudniowej, słonecznej pogodzie, niebo jest popielato-granatowe. Mrok spowija ziemię kresową. Żaby koncertują na mokradłach. Bociany ułożyły się do snu na gnieździe wysokim. Cisza otuliła wszystko dokoła Psy smacznie pochrapują w swoich budach. Drzewa opuściły ręce w geście zadumy. Sosny uciekły z lasu w poobliże domu. Noc rządzi się swoimi prawami. Jeszcze lampy rozświetlają okna domostw. Na zewnątrz granatowa, atramentowa noc. Wiosenne zapachy przenikaja przez otwory okienne. Sen zmorzy ludzi, a wtedy zwierzęta rozpoczną wędrówkę w pobliże siedzib ludzkich. W nocnym mroku rządzić się będą zjawy, strachy, dziwne stwory. Utopce przybiegną pod okna wyciągajac palce po śpiących snem sprawiedliwych.
Mała dziewczynka zagląda do okien sąsiedniego domu. Nigdy nie urośnie. Pijany ojciec uderzył nią w ścianę. Tyle lat, a ona ciągle wyciąga rączki do matki. Matka odeszła stąd kilka lat temu, ale dziewczynka chyba o tym nie wie. Widziano ją nieraz spacerującą w świetle księżyca ugorem w pobliżu domu. Dziwne są noce. Najbezpieczniej w czterech ścianach. Do to azyl dla tych, którzy panicznie boją się ciemności. Tam królują złe moce, siły nieczyste. Wyciągają swe lepkie palce po dusze ludzkie, ale krzywdzą też fizycznie.
Ranek wstał rześki, otulony w promienie słoneczne, gotowy do przeżycia całodziennych przygód, głodny wrażeń. Unosi się na skrzydłach wiatru wprawiajacego w drżenie coraz większe listki drzew. Nad stodołą przelatują w gpnitwie miłosnej ptaki. Dzięciol opukuje bezlistne jeszcze gałęzie dębu. Niedługo zakwitnie kasztan, zwiastun corocznych matuyr. Śliwy popisują się białym kwieciem idąc w sukurs z tarniną i mirabelkami. Trawa otula ziemię zielonym kobiercem, poprzetykanym złocistymi kwiatami mleczu. Bogactwo natury ofiaruje ludziom Pan zaspokajając ich potrze- by wrażeń artystycznych. Wielka jest miłość Pana do ludzi. Czy jesteś godny, człowieku, tej miłości i czym ją odpłacisz? Jeszcze ci ześle Pan bzy pachnące, słowicze trele i zbierzesz owoce ziemi, by zaspokoić swój głód. Nkarmi cię, napoi, otoczy opieką...
Pochylam się, Panie, w pokorze przed Tobą.
Dziękuję za troski, które mi zsyłasz.
Serce me drży, jak napięta cięciwa.
Połykam łzy gorzkie...
Żałuję za grzechy popełnione i winy.
Przepraszam za wszystko, czym obraziłam Ciebie.
W sosnach bladą czerwienią słońce informuje, że zaczął się kolejny dzień, a wiosna rozwinęła drobne kwiatuszki wiśni na dachu stodoły. Każdy dzień przynosi coś nowego. Jeszcze kwitnie forsycja, ale dziś - jutro żółć ustąpi miejsca zieleni. Za to pobliskie krzewy otulą się bielą welonów i staną nienaruszoną czystością, niczym panny młode z opuszczonymi skromnie oczętami. Dach stodoły zaczyna się gubić w zieleni drzew. Świat wypełnia się barwami i muzyką. Najwyższy Artysta podarował ludzkości piękno w najczystszej postaci.
Wczoraj wieczorem długo padał deszcz, ale nie grzmiało. Dzisiaj zimno, ponuro i mokro. Po niebie przewalają się ciemne, burzowe chmury. Wiatr gania gałęzie drzew. Kresy, jak mała Japonia, pokryte kwieciem wiśni. Na dworze zapachy wiosny, śpiewy ptaków... Bosko! Niedługo zakwitną bzy. Mają już takie duże kiście pąków. Świat śpiewa pieśń radości.
Słońce świeci, ale wiatr gania młode listki drzew. Na Kresach zakwitły bzy, kwiatki zesłane przez Maryję ku pocieszeniu maluczkich.